Kiedy wybierałam się na piknik do Pszczyny zastanawiałam się jaką robótkę ze sobą zabrać. Musiało to być coś małego, bo zabierałam ze sobą sporo rzeczy a ręce mam tylko dwie. Padło na frywolitki. Czółenka są małe i poręczne, więc idealne do zabrania w podróż. Potrzebowałam jednak małej torebeczki, w którą schowam robótkę i która będzie pasowała do stroju.
Został mi kawałek aksamitu, trochę ozdobnego białego sznureczka a w pudełeczku z przydasiami znalazłam rozetkę z koronki klockowej, na której chciałam kiedyś przećwiczyć pewien wzór.
I tak powstała torebeczka na czółenka.
Zmieściły się zarówno czółenka jak i motek kordonka wraz z nożyczkami :)
A Wy w czym nosicie swoje robótki?
W starym stylu
Moje "życie" w XIX wieku ;)
L.Staff "Dworek"
Niech mi się przyśni dworek skryty w białych sadach,
Z drewnianym gankiem w młodych, gęstych winogradach.....
L.Staff "Dworek"
Z drewnianym gankiem w młodych, gęstych winogradach.....
L.Staff "Dworek"
piątek, 24 lipca 2015
poniedziałek, 20 lipca 2015
Szlachcianki w dawnej Polsce
Długo czekałam na tę książkę w bibliotece, bo cały czas była w wypożyczeniu. Tytuł wiele obiecywał i cieszyłam się jak wreszcie przyszła moja kolej na jej wypożyczenie.
I nie wiem co mam o niej napisać. Bardzo mnie rozczarowała. Nie dowiedziałam się niczego nowego (ale trudno o to winić książkę, bo przecież autorka nie wiedziała co wiem a czego nie wiem).
Spis treści jest obiecujący i dość obszerny. I na tym koniec. Właściwie cała książka mogłaby się składać z jednego rozdziału - ostatniego. Był wg mnie najlepszy i zawierał całość.
Czytając książkę miałam wrażenie, że autorka miała określony (dość krótki) czas na napisanie konkretnej ilości stron. Cały czas pisała to samo tylko innymi słowami. Istne masło maślane. Przypomina wypracowania szkolne, na których też trzeba było "nabić" odpowiednią liczbę stron. Ciężko mi było to czytać, bo widać było, że jest pisane na siłę. Nie ustrzegła się również błędów merytorycznych (np. wbrew temu co twierdzi autorka - patynki nie były odpowiednikiem współczesnych kapci ).
Jak na książkę opowiadającą o dawnym życiu i pretendującej do miana historycznej zbyt dużo było sformułowań "wydaje się", "chyba", "ponoć" itp. Albo coś było albo nie było. A pisanie w książce historycznej o czymś, jeśli nie ma się pewności, że faktycznie istniało jest nieporozumieniem.
Książka dotyczy życia szlachcianek od XVII do XIX wieku. Jednak na przestrzeni tych lat zwyczaje się zmieniały, o czym autorka również pisze. Zabrakło mi jednak informacji który zwyczaj był w którym wieku i jak się zmieniał. Bo to, że się zmieniały to wiem sama, ale nadal nie wiem kiedy - pomimo przeczytania książki.
Podsumowując: za dużo chaosu, za mało merytoryki. W skali od 1 do 10 książkę oceniam na 3.
Dobrze, że jej nie kupiłam, bo żałowałabym wydanych pieniędzy.
I nie wiem co mam o niej napisać. Bardzo mnie rozczarowała. Nie dowiedziałam się niczego nowego (ale trudno o to winić książkę, bo przecież autorka nie wiedziała co wiem a czego nie wiem).
Spis treści jest obiecujący i dość obszerny. I na tym koniec. Właściwie cała książka mogłaby się składać z jednego rozdziału - ostatniego. Był wg mnie najlepszy i zawierał całość.
Czytając książkę miałam wrażenie, że autorka miała określony (dość krótki) czas na napisanie konkretnej ilości stron. Cały czas pisała to samo tylko innymi słowami. Istne masło maślane. Przypomina wypracowania szkolne, na których też trzeba było "nabić" odpowiednią liczbę stron. Ciężko mi było to czytać, bo widać było, że jest pisane na siłę. Nie ustrzegła się również błędów merytorycznych (np. wbrew temu co twierdzi autorka - patynki nie były odpowiednikiem współczesnych kapci ).
Jak na książkę opowiadającą o dawnym życiu i pretendującej do miana historycznej zbyt dużo było sformułowań "wydaje się", "chyba", "ponoć" itp. Albo coś było albo nie było. A pisanie w książce historycznej o czymś, jeśli nie ma się pewności, że faktycznie istniało jest nieporozumieniem.
Książka dotyczy życia szlachcianek od XVII do XIX wieku. Jednak na przestrzeni tych lat zwyczaje się zmieniały, o czym autorka również pisze. Zabrakło mi jednak informacji który zwyczaj był w którym wieku i jak się zmieniał. Bo to, że się zmieniały to wiem sama, ale nadal nie wiem kiedy - pomimo przeczytania książki.
Podsumowując: za dużo chaosu, za mało merytoryki. W skali od 1 do 10 książkę oceniam na 3.
Dobrze, że jej nie kupiłam, bo żałowałabym wydanych pieniędzy.
niedziela, 19 lipca 2015
Lato
Wakacje - czas podróży i odkrywania nowych miejsc. Tylko na blogu głucha cisza. Ale niebawem pojawią się migawki z wakacyjnych wojaży.
A na razie moja ulubiona róża z ogródka. W końcu lato to czas róż :)
A na razie moja ulubiona róża z ogródka. W końcu lato to czas róż :)
piątek, 19 czerwca 2015
Secesja - cz.2
W zasadzie to powinna to być część trzecia, bo część druga już była, tylko na blogu robótkowym.
Dzisiaj więc wpis będzie poświęcony temu co uszyłam na piknik w Pszczynie i co wykorzystałam, i jeszcze wykorzystam na kilku innych imprezach, bo się ich jakoś tak sporo zrobiło w najbliższym czasie w tym datowaniu.
Ale zacznijmy od początku.
Pamiętacie wpis o koronce klockowej? klik
Zaczęłam wtedy pewną robótkę
Koronkę dawno skończyłam, ale napisałam o niej na drugim blogu klik
Zrobiłam ją z myślą o bluzce. Kupiłam bawełniany batyst i zaczęłam kombinować. A co mi wyszło?
Uzupełnieniem bluzki jest broszka, którą wypatrzyłam na "starociach"
Z bluzki jestem bardzo zadowolona. Ma tylko jedną wadę - jest zapinana z tyłu, więc przy zakładaniu jej muszę prosić kogoś o pomoc. Ale, że zawsze ta druga osoba jest blisko, to nie jest to zbyt uciążliwe.
Jako, że nie da rady iść gdziekolwiek w samej bluzce, trzeba było szyć dalej.
Z różowej mory powstał kostium z lat 90-tych XIX wieku.
Zaczęłam od spódnicy, bo na nią szło najwięcej materiału. Pomyślałam, że nad fasonem góry zastanowię się jak zobaczę ile materiału mi zostanie po uszyciu spódnicy i kapelusza.
Spódnica jest dołem mocno rozszerzana i ma niewielki tren,. Ozdobiłam ją tasiemkami z aksamitu i haftem ze sznureczka. Bardzo wygodnie się w niej chodzi. W pasku, uszytym z czarnego aksamitu, jest dodatkowe usztywnienie z fiszbin, więc spódnica "trzyma prawidłową postawę".
Materiału zostało dość sporo, ale w między czasie zaczęło za mną "chodzić" bolerko, więc nie było innego wyjścia i zamiast długiego żakietu uszyłam właśnie bolerko.
Uzupełnieniem stroju był kapelusz uszyty z pozostałej mory i ozdobiony tiulem i sztucznymi kwiatami.
Jako dodatek, z czarnego aksamitu, koronki klockowej, frędzla i sznureczka powstała również torebka, ale zapomniałam jej zrobić zdjęcie, więc napiszę o niej oddzielny post.
Ze stroju jestem bardzo zadowolona. Wygodnie się w nim chodzi i nie zajmuje zbyt wiele miejsca w szafie. Podejrzewam, że będę go łączyć z innymi elementami garderoby, które powstaną w przyszłości. Główną bazę na pewno będzie stanowić bluzka.
No i zakochałam się w wykorzystaniu koronki klockowej w ubraniach, więc spodziewajcie się wpisów w podobnej tematyce :)
Dzisiaj więc wpis będzie poświęcony temu co uszyłam na piknik w Pszczynie i co wykorzystałam, i jeszcze wykorzystam na kilku innych imprezach, bo się ich jakoś tak sporo zrobiło w najbliższym czasie w tym datowaniu.
Ale zacznijmy od początku.
Pamiętacie wpis o koronce klockowej? klik
Zaczęłam wtedy pewną robótkę
Koronkę dawno skończyłam, ale napisałam o niej na drugim blogu klik
Zrobiłam ją z myślą o bluzce. Kupiłam bawełniany batyst i zaczęłam kombinować. A co mi wyszło?
Uzupełnieniem bluzki jest broszka, którą wypatrzyłam na "starociach"
Z bluzki jestem bardzo zadowolona. Ma tylko jedną wadę - jest zapinana z tyłu, więc przy zakładaniu jej muszę prosić kogoś o pomoc. Ale, że zawsze ta druga osoba jest blisko, to nie jest to zbyt uciążliwe.
Jako, że nie da rady iść gdziekolwiek w samej bluzce, trzeba było szyć dalej.
Z różowej mory powstał kostium z lat 90-tych XIX wieku.
Zaczęłam od spódnicy, bo na nią szło najwięcej materiału. Pomyślałam, że nad fasonem góry zastanowię się jak zobaczę ile materiału mi zostanie po uszyciu spódnicy i kapelusza.
Spódnica jest dołem mocno rozszerzana i ma niewielki tren,. Ozdobiłam ją tasiemkami z aksamitu i haftem ze sznureczka. Bardzo wygodnie się w niej chodzi. W pasku, uszytym z czarnego aksamitu, jest dodatkowe usztywnienie z fiszbin, więc spódnica "trzyma prawidłową postawę".
Materiału zostało dość sporo, ale w między czasie zaczęło za mną "chodzić" bolerko, więc nie było innego wyjścia i zamiast długiego żakietu uszyłam właśnie bolerko.
Uzupełnieniem stroju był kapelusz uszyty z pozostałej mory i ozdobiony tiulem i sztucznymi kwiatami.
Jako dodatek, z czarnego aksamitu, koronki klockowej, frędzla i sznureczka powstała również torebka, ale zapomniałam jej zrobić zdjęcie, więc napiszę o niej oddzielny post.
Ze stroju jestem bardzo zadowolona. Wygodnie się w nim chodzi i nie zajmuje zbyt wiele miejsca w szafie. Podejrzewam, że będę go łączyć z innymi elementami garderoby, które powstaną w przyszłości. Główną bazę na pewno będzie stanowić bluzka.
No i zakochałam się w wykorzystaniu koronki klockowej w ubraniach, więc spodziewajcie się wpisów w podobnej tematyce :)
wtorek, 16 czerwca 2015
O życiu codziennym w dawnym Krakowie
Wydawnictwo Jagiellonia SA
Autor: Ambroży Grabowski.
Ambroży Grabowski, żyjący w latach 1782-1868 był krakowskim księgarzem i badaczem dziejów Krakowa. Interesował się nie tylko zabytkami ale i obyczajami. Książkę można porównać do prozy Paska i Kitowicza.
Książka rozpoczyna się piękną dedykacją:
Trudno opisać całość, gdyż publikacja składa się z 33 rozdziałów opowiadających o najróżniejszych obyczajach.
Skupię się więc na kilku, wg mnie najciekawszych.
"Przysłowia krakowskie" - porzekadła lokalne, nie występujące w pozostałych częściach kraju i tam nie rozumiane, choć obecnie i w Krakowie zapomniane. Do każdego przysłowia opisana jest cała historia na podstawie której powstało. Możemy się więc dowiedzieć co oznacza "wielki jak Delpacy", "jechać do Wikła", " śpiewa jak słowik co kobyły dusi" itp.
"Ubiór krakowski" - "kontusz, żupan, pas, czapka czworograniasta rogata i żółte lub czerwone buty, już od upadku Polski przestały być ubiorem naszych panów i tylko jeszcze używane są w Krakowie przez niższe stany" - tak pisał w roku 1834. A strój kobiecy? Opisywał go tak: "czapka złotolita, płaszczyk krótki z rękawami, z materyi jedwabnej, spódnica tęga grodeturowa, fartuch muślinowy, gorset i kaftanik". Narzekał jednocześnie, iż "całe młodsze pokolenie płci żeńskiej chodzi teraz w czepkach i trudno rozpoznać dziewicę od mężatki".
Rozdziałem, który najbardziej mnie zaskoczył był rozdział "O pantalonach". Spodziewałam się opisu spodniej bielizny damskiej a przeczytałam o czymś zupełnie innym. Czym były owe pantalony? Były to "szerokie spodnie wiszące, które się noszą na wierzchu butów" Oczywiście męskie spodnie. Upowszechniły się w Krakowie od roku 1810 lub 1811. "W rzeczy samej, co tak długiem używaniem pokazało się praktycznie dobrem (bo już od 30 lat pantalony bytują), to już zapewne nigdy z mody nie wyjdzie. Zmieniają się kroje surdutów, fraków, nastały paletoty, makintosze, a pantalony ciągle trwają i na zawsze trwać będą".
Jeśli macie ochotę poczytać o chlebie prądnickim, piwie dwuraźnym, zakazie noszenia bród, krowiej ospie, herbacie, fajce i o paleniu tytoniu, wykształceniu kobiet (wiedzieliście, że na naukę czytania krakowskie dziewczęta chodziły do szwaczek?) oraz o wielu innych bardzo ciekawych rzeczach widzianych okiem XIX-wiecznego mieszkańca Krakowa, zachęcam do sięgnięcia po tę książkę.
Autor: Ambroży Grabowski.
Ambroży Grabowski, żyjący w latach 1782-1868 był krakowskim księgarzem i badaczem dziejów Krakowa. Interesował się nie tylko zabytkami ale i obyczajami. Książkę można porównać do prozy Paska i Kitowicza.
Książka rozpoczyna się piękną dedykacją:
"Lud, któremu dziejowa przeszłość nie jest droga,
Nie wart by piękną przyszłość uzyskać od Boga"
Trudno opisać całość, gdyż publikacja składa się z 33 rozdziałów opowiadających o najróżniejszych obyczajach.
Skupię się więc na kilku, wg mnie najciekawszych.
"Przysłowia krakowskie" - porzekadła lokalne, nie występujące w pozostałych częściach kraju i tam nie rozumiane, choć obecnie i w Krakowie zapomniane. Do każdego przysłowia opisana jest cała historia na podstawie której powstało. Możemy się więc dowiedzieć co oznacza "wielki jak Delpacy", "jechać do Wikła", " śpiewa jak słowik co kobyły dusi" itp.
"Ubiór krakowski" - "kontusz, żupan, pas, czapka czworograniasta rogata i żółte lub czerwone buty, już od upadku Polski przestały być ubiorem naszych panów i tylko jeszcze używane są w Krakowie przez niższe stany" - tak pisał w roku 1834. A strój kobiecy? Opisywał go tak: "czapka złotolita, płaszczyk krótki z rękawami, z materyi jedwabnej, spódnica tęga grodeturowa, fartuch muślinowy, gorset i kaftanik". Narzekał jednocześnie, iż "całe młodsze pokolenie płci żeńskiej chodzi teraz w czepkach i trudno rozpoznać dziewicę od mężatki".
Rozdziałem, który najbardziej mnie zaskoczył był rozdział "O pantalonach". Spodziewałam się opisu spodniej bielizny damskiej a przeczytałam o czymś zupełnie innym. Czym były owe pantalony? Były to "szerokie spodnie wiszące, które się noszą na wierzchu butów" Oczywiście męskie spodnie. Upowszechniły się w Krakowie od roku 1810 lub 1811. "W rzeczy samej, co tak długiem używaniem pokazało się praktycznie dobrem (bo już od 30 lat pantalony bytują), to już zapewne nigdy z mody nie wyjdzie. Zmieniają się kroje surdutów, fraków, nastały paletoty, makintosze, a pantalony ciągle trwają i na zawsze trwać będą".
Jeśli macie ochotę poczytać o chlebie prądnickim, piwie dwuraźnym, zakazie noszenia bród, krowiej ospie, herbacie, fajce i o paleniu tytoniu, wykształceniu kobiet (wiedzieliście, że na naukę czytania krakowskie dziewczęta chodziły do szwaczek?) oraz o wielu innych bardzo ciekawych rzeczach widzianych okiem XIX-wiecznego mieszkańca Krakowa, zachęcam do sięgnięcia po tę książkę.
poniedziałek, 15 czerwca 2015
Endyklopedia tradycji polskich
Autorzy: Renata Hryń-Kuśmierek, Zuzanna Śliwa
Wydawnictwo: Publicat
Książka podzielona jest na dwie części. Część pierwsza dotyczy zwyczajów i obrzędów w poszczególnych porach roku (głównie religijnych), część druga opisuje zwyczaje panujące w polskim domu.
O ile z części pierwszej nie dowiedziałam się niczego, czego nie wiedziałam wcześniej, to część druga mnie urzekła. Opisana została rodzina, łącznie z zapomnianymi dziś nazwami pokrewieństwa, typu dziewierz, jątrew, cera, czy żełwia. Opisano pochodzenie nazwisk zarówno szlacheckich jak i chłopskich.
Zaciekawiły mnie zwyczaje związane z budową domu jak również te związane z przeprowadzką do domu świeżo wybudowanego.
Ciekawie zostało ujęte życie człowieka począwszy od stanu odmiennego matki, narodzin, chrztu, wesela aż do obrzędów pogrzebowych.
Nie zapomniano o zwyczajach sąsiedzkich, higienie, ubiorze i ówczesnej medycynie.
Tekst jest uzupełniony pięknymi ilustracjami.
Książka dla wszystkich zainteresowanych tym jak żyło się dawniej.
Wydawnictwo: Publicat
Książka podzielona jest na dwie części. Część pierwsza dotyczy zwyczajów i obrzędów w poszczególnych porach roku (głównie religijnych), część druga opisuje zwyczaje panujące w polskim domu.
O ile z części pierwszej nie dowiedziałam się niczego, czego nie wiedziałam wcześniej, to część druga mnie urzekła. Opisana została rodzina, łącznie z zapomnianymi dziś nazwami pokrewieństwa, typu dziewierz, jątrew, cera, czy żełwia. Opisano pochodzenie nazwisk zarówno szlacheckich jak i chłopskich.
Zaciekawiły mnie zwyczaje związane z budową domu jak również te związane z przeprowadzką do domu świeżo wybudowanego.
Ciekawie zostało ujęte życie człowieka począwszy od stanu odmiennego matki, narodzin, chrztu, wesela aż do obrzędów pogrzebowych.
Nie zapomniano o zwyczajach sąsiedzkich, higienie, ubiorze i ówczesnej medycynie.
Tekst jest uzupełniony pięknymi ilustracjami.
Książka dla wszystkich zainteresowanych tym jak żyło się dawniej.
środa, 10 czerwca 2015
Piknik rodzinny z przełomu wieków
Dawno, dawno temu ludzie lubili urządzać pikniki. Była to popularna forma rozrywki.
Dzisiaj pikniki nie są już tak popularne jak kiedyś, ale nadal się odbywają. A im więcej osób piknikuje tym lepiej :)
Z piknikowaniem przenieśliśmy się nieco w czasie i przestrzeni. W czasie - do przełomu wieków, a w przestrzeni - do Pszczyny.
Dla mnie był to bardzo ważny piknik, gdyż pierwszy raz na kostiumową imprezę wybraliśmy się całą rodziną ( a przekonanie męża nie było łatwe). Koleżanki też brały ze sobą dzieci, więc przygotowałyśmy dla nich sporo atrakcji. Nikt się nie nudził. I gdyby pogoda nie pokrzyżowała nam szyków piknikowalibyśmy pewnie do zmroku.
Datowanie pikniku obejmowało lata 1890 - 1910.
foto: Paulina Kowalczyk
foto: Szymon Pomper
foto: Paulina Kowalczyk
foto: Sasankowe fotki
Brakuje zdjęcia całej rodziny, ale mimo, że tyle czasu minęło od pikniku, do tej pory zdjęcia nie otrzymałam od fotografa. Nie chciałam jednak dłużej zwlekać z wpisem.
Było CUDOWNIE!!!
A kolejny piknik już za rok. Miejsce i datowanie pozostaje na razie wielką niewiadomą :)
P.S.
O tym co miałam na sobie będzie oddzielny wpis.
Dzisiaj pikniki nie są już tak popularne jak kiedyś, ale nadal się odbywają. A im więcej osób piknikuje tym lepiej :)
Z piknikowaniem przenieśliśmy się nieco w czasie i przestrzeni. W czasie - do przełomu wieków, a w przestrzeni - do Pszczyny.
Dla mnie był to bardzo ważny piknik, gdyż pierwszy raz na kostiumową imprezę wybraliśmy się całą rodziną ( a przekonanie męża nie było łatwe). Koleżanki też brały ze sobą dzieci, więc przygotowałyśmy dla nich sporo atrakcji. Nikt się nie nudził. I gdyby pogoda nie pokrzyżowała nam szyków piknikowalibyśmy pewnie do zmroku.
Datowanie pikniku obejmowało lata 1890 - 1910.
foto: Paulina Kowalczyk
foto: Szymon Pomper
foto: Paulina Kowalczyk
foto: Sasankowe fotki
Brakuje zdjęcia całej rodziny, ale mimo, że tyle czasu minęło od pikniku, do tej pory zdjęcia nie otrzymałam od fotografa. Nie chciałam jednak dłużej zwlekać z wpisem.
Było CUDOWNIE!!!
A kolejny piknik już za rok. Miejsce i datowanie pozostaje na razie wielką niewiadomą :)
P.S.
O tym co miałam na sobie będzie oddzielny wpis.
Subskrybuj:
Posty (Atom)